INC. "NO WORLD" (4AD) - recenzja

Wszystko zaczęło się dwa lata temu od kawałka "Swear", równie prostego, co tajemniczego, przywołującego na myśl klimat Prince'a z okresu "Sign Of The Times". Jego autorami byli dwaj bracia, pochodzący z Los Angeles Andrew i Daniel Aged, którzy pomimo młodego wieku mieli już na swoim koncie współpracę z takimi sławami jak Elton John, Pharell Williams, Beck, Raphael Saadiq, Cee-Lo i Heavy D, aż w końcu postanowili spróbować sił we własnym repertuarze pod szyldem Inc. Podczas gdy krytycy zastanawiali się, czy twórczość chłopaków sklasyfikować jako r'n'b, czy może raczej future pop, sami muzycy zaszyli się w studio, gdzie pracowali nad debiutanckim albumem dla legendarnej niezależnej wytwórni 4AD. Już sam wybór wydawcy wydawał się nie lada sensacją. Czy cokolwiek może łączyć nieletnich idoli nastolatek z tak poważnymi ikonami undergroundu jak Bauhaus, Clan Of Xymox, Cocteau Twins, Dead Can Dance, czy The Wolfgang Press? A jednak. Wystarczy posłuchać wstępu do "Black Wings", czy "Lifetime", by bez trudu odnaleźć w nich ducha zimnej fali. Ale oprócz dyskretnych ukłonów w stronę muzycznej przeszłości, na "No World" usłyszymy przede wszystkim fantastycznie bujające bity, oszczędne i stylowe aranżacje oraz aksamitne, śpiewane niemal półszeptem wokale. Całą płytę cechuje niezwykła świeżość i lekkość. Nad muzyką INC. unosi się subtelna mgiełka, podobna do tej, którą możemy odnaleźć w utworach Maxwella, czy nawet we wczesnych produkcjach Massive Attack. Jednak wszelkie porównania na nic się nie zdadzą, najlepiej posłuchać samemu. Dla mnie "No World" to już teraz zdecydowanie jedna z najlepszych płyt tego roku. 

Maceo.

Recenzja ukaże się również w pierwszym numerze magazynu "JOGA".